Rodowe traumy, programy, scenariusze. Krzywdy, cierpienie, ból i męczeństwo przekazywane z pokolenia na pokolenie…
Mam wrażenie, że w temacie rodu ta narracja przewija się najczęściej. Czy słusznie?
Ciekawe, że tak mało poruszane są kwestie zasobów rodowych.
A tych przecież jest w rodzie mnóstwo. Inaczej nie byłoby nas tutaj. Czy wiesz, że abyś się narodziła, musiały zajść miliardy różnych reakcji, na które potrzebna była niezliczona ilość energii? Bez siły, jaką mieli przodkowie, by stworzyć nam warunki do zaistnienia, to by się po prostu nie udało.
I można ich oceniać pod kątem braków, niedociągnięć, błędów – i tkwić latami w takich pułapkach, jak oni.
A można przyjąć, naprawdę przyjąć sercem tych wszystkich, którzy byli przed nami. Uznać, że nie przypadkowo się tutaj znaleźliśmy – ani za karę, ani nie w nagrodę. Po prostu w rezultacie tego, na jakim poziomie rozwoju duszy jesteśmy, jakie jakości mamy już wyszlifowane, a jakie jeszcze potrzebują być dogładzone – takie i warunki mamy. Takich, a nie innych krewnych, przodków i przodkinie, takie sytuacje i takie scenariusze.
I, co bardzo istotne – na rozwiązanie każdego rodowego (czyli wspólnego dla wszystkich członków rodu) problemu – dostajemy zasoby. Mnóstwo zasobów.
Lecz dopóki nie zaakceptujemy (bez osądu i wywyższania się) tych, którzy byli przed nami i którzy są obok nas – jako tych, którzy pokazują nam własne jakości – dopóty nie dostrzeżemy tych zasobów. To nie jest tak, że musimy zasłużyć, by do nich dotrzeć.
Lecz potrzebujemy uznać to, skąd przyszliśmy i bez wpadania w postawę ofiary przyjąć swoje zadania na to życie.
Wtedy zobaczymy zasoby – które zawsze były, lecz jak mgła, która ogranicza widoczność – tak nasza pycha oraz ból noszony i wypierany latami, nie pozwalały nam ich dostrzec.
Czym są zasoby?
To umiejętności, cechy, jakości, to dobra materialne, to nasi krewni dalsi i bliscy, których nie widzimy często tak naprawdę takimi, jacy są.
Gdy uwalniamy ból oraz gdy poznajemy prawdziwy sens słowa „pokora” (któremu bliżej do zaufania i odpuszczenia kontroli, niż ukorzenia się i ofiarności) zasłony spadają z oczu i widać jak na dłoni.
Nagle znajdujesz kartkę pocztową, na której mama pisze do babci o tym, jak ojciec wziął urlop w pracy, aby odprowadzić cię w pierwszy dzień do szkoły (a ty całe życie żyłaś z pretensją, że rodzice cię nie wspierają) – i dotykasz ogromnego zasobu, jakim jest miłość rodziców. To rozpuszcza, to napełnia, to dodaje sił.
I to zawsze było. Warto się na to otworzyć.