Niektórzy czytając artykuły o programach rodowych są nastawieni sceptycznie. Nie wierzą w to, czego nie można dotknąć, nie wierzą w żadne energetyczne połączenia, uważają to za brednie lub wymówki. Tak naprawdę jednak powstawanie programów rodowych jest całkowicie realnym, wytłumaczalnym i logicznym procesem.
Weźmy przykłady najczęściej występujących programów rodowych w linii żeńskiej.
Mężczyźni to świnie
Skąd w kobietach przekaz rodowy braku szacunku do mężczyzn? No cóż, to, że wszyscy faceci są tacy sami uważała mama, podając za przykład zachowanie taty. Tak myślała też babcia i prababcia, i od małego jest to dziewczynce wpajane: myślami, słowami i czynami w stosunku do mężczyzn w rodzie (i nie tylko).
„Z facetami trzeba uważać, trzeba ich kontrolować, a w ogóle, to bez nich jest spokój, po co nam oni”.
Wchodząc w życie dorosłe dziewczyna wie, czego spodziewać się po mężczyznach, i nie oczekując niczego innego podświadomie wybiera określony typ facetów – dokładnie taki, który będzie realizował to znane i zrozumiałe przekonanie. Innych nawet nie zauważy.
Po wielu latach powie, że widziała od razu, że jej przyszły mąż sporo pił, że już wtedy podnosił na nią rękę, nie bardzo garnął się do pracy, ale wierzyła, że się zmieni. A w rzeczywistości – ona tego właśnie na poziomie podświadomym oczekiwała jako potwierdzenia swojego rodowego programu.
Przyczajony tygrys
Poznając mężczyznę uważnie go obserwuje i czeka. Mimo, że on wygląda na dobrego człowieka, przyczajony tygrys czeka, kiedy wyjdzie na jaw prawda. Kiedy on pokaże swoją prawdziwą twarz.
Jakim by dobrym człowiekiem nie był, wcześniej czy później popełni błąd. Bo wszyscy je popełniamy. I nawet jeśli będzie to drobiazg, dla niej stanie się tragedią, którą zresztą ona już dawno zaplanowała.
Po prostu kupi nie te jabłka, nie umyje naczyń, zapomni o ważnym spotkaniu, nie tak zachowa się w stosunku do mamy, zatrzyma spojrzenie na innej sekundę dłużej niż powinien. I co wtedy?
„Wiedziałam!” – powie – „Faceci to świnie i tyle”.
A z drugiej strony, wspierać to, co w nim dobre nie potrafi. Nigdy czegoś takiego nie widziała w domu i maksymalnie, na co ją stać, to „dziękuję” w odpowiedzi na bukiet kwiatów. Ale musi dodać: „A tak w ogóle to wolę róże”. Nie wie, jak się cieszyć z prezentów, jak czuć, że te kwiaty naprawdę są dla niej i z miłości. Emocje okazuje tylko wtedy, gdy on się myli. W pozostałych przypadkach jest chłodna i zamknięta.
A mężczyźnie potrzeba emocji, on się nimi żywi, on działa według nich.
Jeśli emocji od kobiety nie czuć, mężczyzna ma zagwozdkę – jak ma na to reagować? Jeśli widzi emocjonalny wybuch tylko, gdy popełnia błędy, będzie ich popełniał więcej. Żeby jak najczęściej upewniać się, że ona jest żywa! Bo kobieta dla mężczyzny to emocje.
Tego typu program nawet najwspanialszego mężczyznę w ciągu paru lat zmusi do poddania się. Kwiatów będzie z roku na rok coraz mniej – skoro nie wywołują w niej emocji po co tracić pieniądze, czas i nerwy?
Po paru latach małżeństwa ona może wreszcie powiedzieć: facet to świnia, kwiatów nie daje, w domu nie pomaga, wszystko robi na złość. Możliwe, że nawet zdradza, poszukując żywych emocji od żywych kobiet.
Czy winny jest temu mężczyzna?
Po części tak. Nie może przeciwstawić się jej rodowym programom i naciskowi na planie subtelnym, ale oczywiście pary dobierają się nieprzypadkowo.
I najpewniej on wyrósł w rodzinie, gdzie matka nienawidziła ojca, uważała go za świnię, a syna kochała i rozpieszczała. Tyle, że jeśli kobieta ma program „facet to świnia” i wychowuje syna, to kim może stać się jej syn? Albo odmówi bycia mężczyzną, albo stanie się przyczyną bólu – i dla niej samej, i dla innych kobiet.
Wyobraźcie sobie jak to jest być mężem kobiety, która podświadomie uważa wszystkich mężczyzn za świnie i wciąż czeka na twoje potknięcie? Jak żyje się z kimś, kto uważa, że jesteś taki jak wszyscy, bardzo się tego boi i dlatego wciąż cię uważnie obserwuje.
Nie daj Bóg popełnić jakiś błąd.
Czuć brak zaufania, strach, napięcie i widzieć, jak ona prawie się uśmiecha jak tylko zauważy, że nie możesz przejawić męskości, dotrzymać słowa, uczynić jej szczęśliwą. Jak w ogóle można uszczęśliwić taką kobietę? Tylko swoim odejściem, wtedy będzie jej łatwiej żyć.
To właśnie jest program rodowy, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Póki jest nieuświadomiony – zmienić się go nie da. Uświadamiając sobie jego działanie, mamy szansę postępować inaczej. Wszystko jest jasne i zrozumiałe, nawet bez wiary w plany subtelne i oddziaływanie energetyczne.
To czym nasiąkamy do 7 roku życia wpływa na całe nasze pozostałe życie.
Inny program. Kobieta uważa, że proszenie o pomoc ją poniża. Szczególnie proszenie mężczyzn. Szczególnie o pieniądze. Mama ją tak nauczyła, jeśli mężczyzna dał ci pieniądze, będziesz musiała odpracować. A być zależną od mężczyzny to niebezpieczne, ponieważ jest świnią (patrz wyżej) i nikt nie wie, kiedy i jak on zdecyduje się z nich skorzystać.
Dlatego trzeba żyć tak, aby nigdy nikogo się o nic nie prosić.
Taka kobieta wychodzi za mąż. Pracuje, ma swoje pieniądze. Wszystko, jak trzeba. Idzie na urlop macierzyński i nagle swoich pieniędzy nie ma. Rodzinę utrzymuje mąż. A ona? Czuje się utrzymanką, nie mającą do tych pieniędzy prawa, odczuwa wewnętrzne napięcie w związku z tym. I nagle… brakuje jej na waciki, tak, te jakże potrzebne kobiecie waciki.
Trzeba iść i go o nie poprosić. Koszmar.
Jak zrobi to kobieta o zdrowej samoocenie? Zwyczajnie, lekko, tak samo, jak prosi o pieniądze na chleb czy mleko. Albo po prostu przy zakupach w markecie weźmie swoje waciki. Co to takiego?
A jeśli ma wirusa „proszenie się o coś jest poniżające”? Są różne warianty. Kobiety, które nie potrafią prosić zaczynają wymagać, a wymagający ton i słowa działają na mężczyzn jak płachta na byka. Nie da. Ona poczuje się poniżona.
I wszystko się zgadza. Program zadziałał.
Możliwe też, że taka kobieta poprosi, ale nie wprost. Rzuci kilka aluzji, po czym obrazi się, bo rzecz jasna, on się nie domyśli. A powinien. Przecież ona widzi, że jego szampon się kończy, to i on powinien widzieć, że jej wacików zabrakło.
Kobieta, która ma w sobie ten program nie potrafi wybierać odpowiedniego miejsca, czasu i okoliczności, aby poprosić prawidłowo. Jakby specjalnie zaczyna taką rozmowę, gdy on jest zmęczony, zły lub spięty.
I tak naprawdę jej podświadomym celem nie są waciki, lecz nakarmienie swojego programu.
A waciki są zadziwiająco wygodnym narzędziem do tego. Żeby program był nakarmiony, żeby musiała całe życie tkwić w takim stanie ofiary wobec własnego męża.
Bardzo częstym programem jest też Zosia samosia. Kobieta pracuje, jest przemęczona, czeka na pomoc od innych, ale milcząco – to przecież poniżające, prosić się (patrz wyżej). Czeka rok, drugi, trzeci. Siły się kończą. Wraca z pracy, gotuje, sprząta, a wszyscy inni odpoczywają i bałaganią. Wytrzymuje, ile się da, aż w końcu wybucha: „Ależ mam was dość! Pasożyty jedne! Nikt mi nie pomoże! Zmęczona jestem! Wszystko wam oddałam, a gdzie wasza wdzięczność???”
A czy nie można było wcześniej po prostu poprosić o pomoc? Nie oczekując, że wszyscy dookoła odbierają nas telepatycznie lub są ludźmi o skrajnie wysokim poziomie empatii? Czy nie można było przyjść z pracy i poleżeć na kanapie? Położyć się i powiedzieć: nie daję rady.
Nie można.
Bo jest program, że nikt nigdy nie pomaga, wszystko trzeba robić samemu. Nawet jak zrobią, to zrobią nie tak. W kątach nie odkurzą, ziemniaki obiorą za grubo, nie tak ustawią talerze. Dlatego trzeba wszystko robić samemu. Prościej – nic nikomu wyjaśniać nie trzeba.
A może dać sobie spokój z idealnie czystymi kątami i pięknie obranymi ziemniakami? A może mama ma odpocząć, a dzieci nauczyć się samodzielności? Jak inaczej nauczą się kroić cienko i sprzątać dokładnie?
Co jest ważniejsze – idealnie czysty sedes czy relacje? Racja czy możliwość uczenia się i wzrastania?
Kiedyś w naszej historii był czas, gdy kobiety musiały wszystko robić same. Gdy mężczyźni ginęli na wojnie, walczyli na frontach, trzeba było jakoś żyć. I nasze babcie czy prababcie ten nawyk ratował. Wtedy był potrzebny. Ale pół wieku później mężczyzn dookoła mamy wystarczająco.
Może już odpuśćmy tę samodzielność?
Lecz programy wciąż działają, bo mamy przed oczami wciąż tamte doświadczenia. Większość naszych mam to bardzo silne kobiety, które wciąż trwają na pozycji lidera. Swoich mężów – pod pantofel albo won. Inaczej nie umieją. To dla nich jedyny wariant. Sama zrobię lepiej, szybciej, nawet jak będzie mnie to kosztowało całą moją energię życiową. Nieważne.
Zosia samosia to najokrutniejsze narzędzie niszczące społeczeństwa i relacje.
Ponieważ jeśli ona robi wszystko, to on nie musi się starać, uczyć, rozwijać. A ona nadmiernym wysiłkiem niszczy swoje zdrowie – fizyczne i psychiczne. Chłopcy, którzy mają takie mamy przyzwyczajają się do tego, że o wszystkim decyduje i wszystko robi kobieta. Nie rozumieją, jak może być inaczej.
Nawet jeśli mają w głębi duszy pragnienie bycia liderem, to nie mają odpowiednich nawyków. Muszą się tego uczyć, ale od kogo? I po co? Skoro jest ta, która to świetnie potrafi.
Zosia samosia od pięciu pokoleń.
Tyle, że Zosia marzy tylko o tym, by móc się zrelaksować, odpocząć, oprzeć na silnym męskim ramieniu. Ale najpewniej to się nie zdarzy, bo przyszłoby jej zrezygnować ze swoich wyobrażeń o życiu, ze swojego programu.
Pozwolić mężczyźnie nie tylko podejmować decyzje, ale i mylić się.
Pozwolić sobie nie tylko prosić i przyjmować pomoc, ale i cieszyć się, nawet jeśli coś jest zrobione nie tak, jakby zrobiła to sama.
Póki nie uświadomi sobie, skąd ma ten program, kiedy i komu ten program pomógł, nie ma sensu szukanie szczęścia. Ale jeśli zrozumie, że to był ważny i potrzebny program dla babć i prababć i one nie mogły inaczej, ma szansę.
Dziękuję, babciu za to, że jestem, że żyję.
Jestem wdzięczna za to, jaką cenę za to zapłaciłaś. Dziękuję. Mi ten program już nie jest potrzebny. Dziękuję!
I dalej – codzienna praktyka: prosić, cieszyć się z tego, co jest, nawet jeśli zrobione jest powoli i niedokładnie. Dziękować i znowu prosić. Delegować obowiązki. Uczyć się ufać rozmawiać, przyjmować. Czuć, że zasługuję – na pomoc, na prezenty, na miłość i troskę.
Zmiana programów rodowych nie oznacza, że mamy zmienić mamę, tatę, babcię czy córkę.
Jedyne, co musimy zrobić to zająć swoje miejsce w rodzie. W relacji z rodzicami – jesteśmy młodsze, to znaczy, że wszystko (wszystko!), co oni robią – jest zrobione właściwie. I kropka. To było potrzebne i nam, i im. Przyjąć to i odpuścić. To, co było w przeszłości tam zostaje. A przyszłość? Zależy od nas. Wiele możemy zmienić.
Ale zmieniamy „tu i teraz”. Swoją rzeczywistość, swoją głowę i swoje serce.
Na przykład, jesteśmy z rodu, gdzie kobiety nienawidziły mężczyzn. Zmienić program rodowy nie oznacza wydać za mąż swoją matkę lub pogodzić ją z ojcem. Każdy ma swoje zadanie rodowe, nie bierzmy tego na siebie.
Ale zajmijmy się tym, by samemu zmienić tego autopilota. Zdajmy sobie sprawę, że jeśli nie będziemy świadomie nad tym pracować, jest olbrzymie prawdopodobieństwo, że powtórzymy ten scenariusz.
Możemy nawet nie zauważać, jak poniżamy, konkurujemy z mężczyznami, próbujemy ich stłamsić albo wpadamy w stan ofiary i zmuszamy do tego, by przyjął rolę agresora.
To nasz model zachowania. Nie przekleństwo i zły los, a po prostu autopilot.
Zmienić programy rodowe to znaczy odłączyć autopilota, przejść na ręczny system zarządzania i spróbować określić, gdzie chcemy dolecieć i jak to zrobić.
Na autopilocie lecieliśmy dość długo, dlatego jakiś czas trzeba będzie poświęcić na to, by zacząć kierować lotem samodzielnie. Nie od razu i nie wszystko będzie się udawało.
Łatwo zobaczyć dokąd dolecimy na autopilocie – wystarczy popatrzeć na babcię, mamę. Chcemy tak samo? Jeśli tak, nic nie zmieniajmy. Jeśli nie – do roboty.
Jak się zmieniać? Po troszeczku, krok po kroku.
Nauczmy się widzieć w mężczyźnie człowieka, z jego potrzebami, zaletami i wadami. Szukajmy szczęścia wewnątrz siebie, by nie opierać się na nim, jak na kuli.
Nauczmy się go szanować, być mu wierną, akceptować go takim, jaki jest. Rozmawiać z nim, dziękować mu, prosić go, zwierzać się mu, chwalić go, słuchać i inspirować.
I wtedy program rodowy się zmieni. Ale to nie oznacza, że mama wyjdzie za mąż, albo pogodzi się z ojcem. Możliwe, że nadal będzie na nim psy wieszać. Ale my możemy w tym miejscu odłożyć słuchawkę. Dlatego, że wyborem mamy jest mówienie tego wszystkiego, a naszym – czy tego słuchać, czy nie. Czy w to wierzyć czy nie – również decydujemy my.
A dla nas i naszych dzieci świat będzie już troszkę inny.
Przeszłości nie zmienimy, ale na przyszłość możemy wpłynąć. Najważniejsze, by rozumieć po co, a właściwie, dla kogo to robimy.