Dziecko, dopóki się go nie „spacyfikuje”, z lekkością mówi „nie”. Gdy naruszane są jego granice albo gdy po prostu nie chce czegoś robić – zwyczajnie tego nie robi. Dziecko czuje, że jego życie jest JEGO życiem, nie bierze na siebie nie swojej roli – nie zastanawia się, czy swoim „nie” zaburzy czyjś spokój, zepsuje czyjś humor lub sprawi komuś przykrość.
Ono czuje całym sobą to, czego chce teraz i już dla siebie samego.
To oczywiście nie oznacza, że mamy całe życie być jak małe dzieci, które tupią nóżką, bo chcą zabawkę albo drą się w niebogłosy, gdy nie chcą założyć czerwonej czapeczki. Ten przykład jest po to, by przypomnieć sobie ten naturalny dla dziecka stan bycia blisko siebie i słyszenia siebie.
Wiadomo, że nie wszystko, co ono chce, jest dla niego dobre. Ale o to już troszczą się rodzice, którzy przejmują odpowiedzialność. Właśnie wtedy, gdy dziecko jest dzieckiem.
Jako dorośli mylimy te dwie funkcje bardzo często. Mamy tendencje do wchodzenia w nieswoją rolę, kiedy hamujemy swoje emocje, spychamy w kąt swoje potrzeby i uczucia, bo „wiemy przecież, co rodzicom może sprawić przykrość” i boimy się, że gdy zrobimy coś po swojemu, odwrócą się od nas.
Tymczasem prosta prawda: my to nie oni. To, co wydaje nam się, że jest dobre dla nich, nie musi wcale takie być. Oni mają swoje życie, swój los, swoje umowy z Bogiem na to, co chcą tu przeżyć.
Jedynym punktem, którego możemy być pewni, jest nasz własny wewnętrzny głos. I to siebie samych ignorujemy, gdy po raz kolejny godzimy się na niedzielny obiad, kiedy tak naprawdę wcale tego nie chcemy.
No ale jak zmierzyć się z pretensjami rodziców, z ich uszczypliwościami, albo manipulującymi tekstami w stylu: „no tak, my już nie jesteśmy ważni”.
Interesują Cię takie tematy? Możesz dołączyć do mojej społeczności, by mieć dostęp do dodatkowych treści i promocyjnych ofert na moje kursy.