Gdy pytam kogoś o to, jaki ma problem w relacjach, najczęściej słyszę: „dziecko odmawia posłuszeństwa”, „mąż mnie nie słucha”, „matka mnie krytykuje” itp. I choć każda z tych sytuacji jest oczywiście inna, ma inne podłoże i różne będą sposoby, by sobie z tym poradzić, korzeń jest wspólny. Widzicie go?
To przekonanie, że „on (ten drugi człowiek) jest nie taki”.
Jest to przekonanie, które leży u przyczyn wszystkich problemów w relacjach, ponieważ sprawia, że tracimy mnóstwo życiowej energii, kierując ją w niewłaściwą stronę.
Kiedy bowiem rozwiązanie problemu widzimy tylko w zmianie tego drugiego człowieka, w nieskończoność rozmyślamy o tym, co ON źle robi, kombinujemy, co ON powinien zrobić, jak MU pomóc, co ON ma zmienić.
Zupełnie zapominamy o sobie w tej sytuacji: a po co mam się zajmować sobą, przecież to ON zachowuje się nie tak. I znów od początku w naszych głowach przewijają się scenariusze tego, jak POWINNO być i co ktoś POWINIEN zrobić.
Takie podejście tylko pogłębia problemy, zamiast je rozwiązywać. Dlaczego? Bo tracimy energię nie na to, co trzeba.
Kiedy w sytuacji trudnej cała nasza energia zwraca się ku tej drugiej osobie, jest zupełnie naturalne, że siebie samych oceniamy jako tych, którzy problemu nie mają. „Ze mną jest wszystko w porządku: ja jestem dobrym rodzicem, świetną żoną, córką na schwał. No, przynajmniej się staram.”
W swoich oczach zawsze będziemy wyglądać niewinnie, bo czujemy swoje potrzeby, swoją motywację do tego, by relacje były udane, doceniamy swoje wysiłki w tym kierunku (nawet, jeśli w rzeczywistości są one jedynie w naszej głowie).
To zupełnie naturalne i to dlatego tak trudno jest przyjąć, że aby coś w relacjach zmienić, należy zacząć od zmiany SIEBIE.
To banał, wiem. Jednak bez prawdziwego zrozumienia głębi tej pozornie banalnej treści nie uda się nic.
Trzeba zrozumieć, że każda relacja jest czymś, co nieprzypadkowo pojawiło się w naszym życiu i jest źródłem informacji o NASZYCH WŁASNYCH ZADANIACH i możliwościach wyrażania samych siebie.
Trudności w relacjach nie wynikają ze ślepego trafu („bo ja tak mam, że przyciągam nieudaczników”, „wszystkie kobiety są interesowne”, „teraz te dzieci takie są” itd.) ani nie służą temu, by nam uprzykrzyć życie.
Celem trudności w relacji jest zwrócenie się ku sobie z pytaniem: co w tych relacjach jest DLA MNIE informacją O MNIE, i co JA mogę z tym zrobić.
I nie chodzi o wpadanie w poczucie winy: „Skoro moje dziecko jest nieposłuszne, to ja coś robię źle i jestem beznadziejną matką”. To nie tędy droga. To przegięcie w drugą stronę i wejście w stan ofiary – a tu znowu pozbawiamy się czegoś niezwykle istotnego – SPRAWCZOŚCI.
Zobaczcie, że zarówno wtedy, gdy (w naszych głowach) winny jest ten drugi człowiek, jak i wtedy, gdy winni jesteśmy my sami, odpowiedzialność fruwa w powietrzu, nikt jej nie chce wziąć. „Niech on się zmienia” albo „Ja nie dam rady nic zrobić”. A wtedy sprawczości nie będzie, i wtedy efektów nie będzie.
Będziemy kręcić się w kółko.
Inaczej jest, gdy widzę, że coś nie działa i zadaję sobie pytanie: co ja mam tu do zrozumienia. Nie on. Ja. Bez obrzucania siebie samych błotem. Proste zrozumienie: skoro to jest w moim życiu, to jest to PO COŚ.
Tylko takie podejście przyniesie faktyczne zmiany. Inaczej, jeden problematyczny człowiek odejdzie, przyjdzie kolejny, naciśnie te same bolesne guziki, z tym że każdy kolejny zrobi to mocniej.
Anna Ewa Wrzesińska