
Zawsze mi się wydawało, że sprzedawanie jest obciachowe. Że ja jestem twórczynią, prowadzącą, ale nie sprzedawcą.
I wczoraj zdarzyło się coś, co mnie wryło w ziemię. Zostało mi 19 sztuk książki Olega Gadeckiego, i jakoś ciągle brakowało mi czasu, by zapraszać do jej zakupu. A jak sama wiesz, coś, co jest takim energetycznym „ogonem”, czyli leży i kurzy się, zamiast służyć – zabiera energię na to, co ma nadejść. Co więc zrobiłam?
Napisałam maila do sekretnej grupy klientek (tych najbardziej aktywnych i chętnych) i zrobiłam 2-3 stories.
Książki sprzedały się w mniej niż 20 godzin.
I wiesz co?
Mam taką z tego frajdę, że aż czuję powiew nowego i mam mnóstwo chęci do pracy. Choć to zarobione może z 600zł, szału nie ma. Ale tu nie chodzi tylko o pieniądze.
Chodzi o to, że zrozumiałam, jak ja lubię sprzedawać – to po pierwsze. A po drugie, jak odcinanie „ogonów” i zamykanie „gestaltów” robi dobrze na poczucie luzu i zadowolenia z życia.
Z tą sprzedażą olśniło mnie także, gdy uświadomiłam sobie, że przecież moja babcia Jasia była przedsiębiorczynią. I nieźle jej to szło. W czasach, gdy posiadanie firmy jeszcze jako rozwódka z 2 synów nie było takim hop siup.
Mam więc żyłkę sprzedawcy we krwi.
Babcia zawsze miała pieniądze, prowadziła swój sklep, umiała to wszystko ogarnąć, załatwić – pomimo, że była inwalidką. Po jej śmierci, gdy kuzynka przejęła po niej majątek, miałam do wyboru: wykłócać się w sądach, albo odpuścić.
Wybrałam… to trzecie… 🙂
Znając prawa rodowe mamy zawsze dodatkową bramkę.
Bramka nr 3 w tym przypadku to było uświadomienie sobie zasobów babci, przyjęcie jej taką jaką była.
A potem wykonanie praktyki rodowej na pamięć o niej i prośba o to, by jej talenty przeszły na mnie.
Nie potrzebuję od niej pieniędzy, ale potrzebuję tego, w czym była najlepsza.
Tak wtedy postanowiłam i taką prośbę wysłałam przy okazji rodowej praktyki.
Rok po śmierci babci zarejestrowałam działalność (wcześniej działałam jako podwykonawca), i pomimo podatków i całej historii związanej z pandemią, zaczęłam zarabiać jakieś 3 razy więcej. Miałam zdecydowanie więcej śmiałości i pewności, zaczęłam w końcu prowadzić webinary sprzedażowe (wcześniej przez kilka ładnych lat całą wiedzę dawałam bezpłatnie).
A dopiero wczoraj dotarło do mnie z wielką siłą to, co podejrzewałam od dawna, ale wstydziłam się przyznać.
Ja naprawdę umiem i lubię sprzedawać!!
Wiesz czemu?
Tak, bo babcia. Tak, bo pieniądze i osiąganie celów. Ale jest jeszcze jedna rzecz.
Ja naprawdę wierzę w to, co Ci oferuję.
Czy są to moje książki, kursy, warsztaty. Czy książki innych autorów, których polecam.
Nie umiałabym sprzedawać badziewia.
Nie umiałabym sprzedawać czegoś, czego nie czuję, nie lubię, nie sprawdziłam na sobie i innych.
Dlatego dziś skaczę z radości! Hurra! Lubię sprzedawać!
A Ty? Co lubisz robić, ale nie uznawałaś tego w sobie? Może masz w rodzie osoby z podobnym talentem i pora przyjrzeć się Waszym relacjom?