Jest jedna dobra przypowieść o tym, co naprawdę może zrobić kobieta w relacjach. I co jej w tym może przeszkodzić:
Pewna kobieta przyszła do mędrca po radę: „Chodzi o mojego męża” – powiedziała. „Jest mi on bardzo drogi, ale ostatnie trzy lata był na wojnie i po powrocie z niej prawie z nikim nie rozmawia. Kiedy go zagaduję, on jakby mnie nie słyszał. A jeśli nawet odpowiada, to niegrzecznie. Kiedy gotuję mu ulubione dania, jest wściekły i wychodzi z pokoju. Czasem, choć powinien pracować na polu, widzę go siedzącego na wzgórzu i patrzącego w dal. Potrzebuję lekarstwa, by stał się znów kochający i czuły, jak kiedyś.”
Mędrzec przykazał kobiecie, by przyniosła mu wąs żywego tygrysa, aby mógł zrobić z niego magiczny napój. Nocą, gdy mąż usnął, kobieta ukradkiem wyszła z domu. W ręce trzymała garnek z ryżem polanym mięsnym sosem. Poszła do miejsca u podnóża góry, gdzie jak wiadomo żył tygrys.
Stanęła dość daleko od tygrysiej pieczary i trzymając w dłoniach garnek z ryżem zapraszała tygrysa, by przyszedł i zjadł, ale tygrys nie przyszedł. Co noc przychodziła w to miejsce i za każdym razem podchodziła o kilka kroków bliżej. I chociaż tygrys nie wychodził na jej wezwanie, stopniowo zaczął do niej przywykać.
Pewnego razu przybliżyła się do pieczary na odległość rzutu kamieniem. Tym razem tygrys wyszedł, wykonał kilka kroków i zatrzymał się. Popatrzyli na siebie przy świetle księżyca. Kolejnej nocy zdarzyło się to samo, ale tym razem stali tak blisko, że odezwała się do niego cichym, uspokajającym głosem. Kolejnej nocy, uważnie patrząc w jej oczy, tygrys zjadł to, co przyniosła. I kolejnej już czekał na jej przyjście, stojąc na ścieżce prowadzącej do pieczary.
Minęło ponad pół roku od czasu jej pierwszej wizyty w pieczarze. I w końcu, nocą, pogłaskawszy głowę zwierzęcia, kobieta powiedziała: „O szczodry zwierzu, muszę otrzymać od ciebie jeden wąs. Nie gniewaj się na mnie, proszę”. I wyrwała mu jednego wąsa.
Przybiegła do mędrca z wąsem tygrysa, mocno zaciśniętym w dłoni. Mędrzec popatrzył na niego uważnie i … wyrzucił go do ognia. „Droga moja” – powiedział starzec. „Czy można nazwać mężczyznę bardziej okrutnym niż tygrys? Czyżby mu trudniej miało być odpowiedzieć na dobroć i zrozumienie? Jeśli twoja cierpliwość i czułość mogły przekonać do siebie dzikie zwierzę, to samo może się zdarzyć z mężem.”
Przypowieść ta jest o tym, że najczęściej nawet nie próbujemy naprawić relacji z mężem. Smutno to przyznać, ale prawda wygląda nie zawsze ładnie i przyjemnie.
Wspominam historię kobiety, którą miałam kiedyś szczęście poznać. Była mężatką od ponad 20 lat. Przez wszystkie te lata, dopóki rosły im dzieci, troska o rodzinę była dla niej czymś naturalnym. Gotowała dla całej rodziny, prała, sprzątała. Relacje z mężem były bardzo stabilne i dobre. Ale jak tylko dzieci wyrosły i rozjechały się w świat, coś się zepsuło.
Rok później mąż powiadomił ją, że znalazł sobie inną kobietę.
Żeby chociaż młodą i ładną. Ale nie, była nawet starsza od niej i niezbyt atrakcyjna. Nie miała w sobie niczego szczególnego, ale mąż jakby rozkwitł.
„I zapytałam samą siebie wtedy – powiedziała – co zrobiłam nie tak? Dlaczego wszystko się rozpadło? Przeżyliśmy razem całe życie i nagle znaleźliśmy się na różnych planetach…”
Odpowiedź przyszła do niej, jak to często bywa – we śnie.
Obudziła się pośród nocy i zrozumiała. Wcześniej rodzina miała tradycję. Codzienne rzeczy, które ona robiła dla swoich ukochanych. Na przykład, wieczorem, gdy mąż przychodził z pracy, czekała na niego z nakrytym stołem. Zawsze paliły się świece, stał jego ulubiony sos winegret, a kiedy mąż szedł umyć ręce, przynosiła mu zawsze świeży ręcznik. Potem razem się modlili i długo rozmawiali. A kiedy dzieci wyjechały, kolacja wyglądała zupełnie inaczej. Najczęściej przygotowywana była szybko, świec nie było. Często jedli oddzielnie, nie było rozmów ani świeżego ręcznika. Niczego tego, co było ich rytuałem przez 20 lat.
Kiedy to zrozumiała, postanowiła wszystko zmienić.
Wieczorem, kiedy mąż przyszedł z pracy, znów zobaczył nakryty stół, winegret, świeczki i ręcznik. Stał jak wryty w drzwiach. Na stole leżało tylko nie pięć nakryć, jak kiedyś, a dwa. A tak, wszystko było, jak wtedy.
„Dla kogo to zrobiłaś, przecież dzieci już powyjeżdżały, rytuały nie są potrzebne” – powiedział do niej cicho. „Dla ciebie – ze łzami w oczach powiedziała kobieta – zrozumiałam, czym był mój błąd. Przez wszystkie te lata robiłam to przecież dla ciebie, nie dla dzieci. Dlatego, że to ty byłeś zawsze dla mnie najważniejszym człowiekiem.” I pierwszy raz od 20 lat zobaczyła jego łzy. Stał i patrzył na nią, a łzy spływały mu z oczu. I w taki sposób zdołała zmienić sytuację. I nie musiała targać za włosy konkurentkę ani błagać go, by został.
Jedyne, co tak naprawdę zrobiła, to zmieniła swoje zachowanie, by mąż mógł poczuć, że jest wciąż kochany.
To dużo trudniejsze niż narzekanie czy postawienie na relacjach krzyżyka. To trudniejsze niż szukanie wad małżonka. Dlatego, że tutaj trzeba zmieniać siebie samą. Wydorośleć i dojrzeć, nauczyć się brać odpowiedzialność za swoje życie.
Nie zawsze to może uratować relacje. Bądźmy realistami – relacje tworzy dwoje ludzi. I nawet jeśli jeden z nich bardzo chce i robi wszystko, jak trzeba, a drugi nie chce niczego – to relacje się rozpadną. Ale nasza odpowiedzialność jest w tym, aby zrobić wszystko, co zależy od nas, aby się zmienić.
Nawet jeśli relacjom nie jest pisane uzdrowienie, to i tak taka transformacja będzie dla nas korzystna.
Nie będziemy popełniać podobnych błędów w przyszłości, spotykając dobrego człowieka i rozpoczynając wszystko od nowa. O tym jest jeszcze jedna historia mojej znajomej, która również przeżyła z mężem 20 lat, wychowała 3 dzieci i po ich odejściu, małżeństwo przeżyło kryzys. Kobieta robiła wszystko, co mogła, aby było dobrze, troszczyła się o męża itd. Ale zapomniała o sobie. Całkowicie „rozpuściła się” w ciągu tych 20 lat w mężu i dzieciach. I na proste pytanie: „A czego ty pragniesz” – nie mogła znaleźć odpowiedzi.
Nawet gdy udało jej się usłyszeć jakieś swoje pragnienia, tłumiła je, uważając się za niegodną nowej sukienki czy pierścionka.
Mąż ciągle narzekał, że ciężko ją czymś ucieszyć. I po kilku latach odszedł do innej. Swojej rówieśniczki, która dokładnie wiedziała, czego chce. Oczywiście, dla żony było to wstrząsem! Starała się z całych sił, by wrócił, ale się nie udało. Opłacał jej wydatki, zostawił jej mieszkanie, samochód, ale wracać nie chciał.
Rozpoczął się nowy etap jej życia. Depresja, apatia, poczucie winy i samotność były z nią od rana do wieczora. Aż do momentu, gdy zdecydowała się na zmianę. Proces ten trwał długo i miał wiele etapów – i psychologowie, i koleżanki, i warsztaty.
Ale najważniejsze, że obudziły się w końcu w niej pragnienia.
Szukała swoich mocnych stron, pracowała nad nimi i dużo rozmawiała z ludźmi. Stopniowo pozwoliła mężczyznom na spotkania i zaloty. Teraz jest mężatką. Ale to inny mężczyzna i inny związek. Tutaj udało jej się pozostać sobą, dokładnie wiedząc, czego chce i co jest jej potrzebne. To, co pozostało z jej pierwszego związku – czyli współistnienie na jednym terytorium, gdy małżonkowie nie mieli pojęcia o swoich potrzebach – wspomina ze smutkiem. Te relacje też można było uratować lub zmienić, jeśli by w odpowiednim czasie nauczyła się patrzeć na siebie, swoje potrzeby i to, co czyni ją szczęśliwą.
Najważniejsze przeszkody na drodze ku harmonizacji relacji są zwykle następujące:
Skąpstwo
Skąpstwo serca, kiedy my dokładnie wiemy, kto co jest NAM winien, a sami nie chcemy dawać. Kiedy skąpimy emocji, ciepłych słów, troski, uwagi. Kiedy szkoda nam pół godziny na to, żeby porozmawiać z bliskim człowiekiem o tym, co jest dla niego ważne. Kiedy nam szkoda ciepła w duszy, żeby ogrzać małżonka w momencie emocjonalnej zimy, gdy serce staje się oschłe i chłodne.
Pożądanie
Chęć rozkoszowania się, kiedy chcemy aby relacje przynosiły nam zawsze tylko radość i spełnienie. Żeby nie było nigdy trudności, żeby mąż spełniał wszystkie nasze zachcianki. Kiedy zbyt koncentrujemy się na tym, czego chcemy, nie możemy być oporą dla drugiego człowieka.
Egoizm
Ja, moje, mnie – to nasza ulubiona mantra. Może się to wyrażać różnie – przez zwyczajne ignorowanie potrzeb i pragnień partnera do absurdalnej sytuacji, kiedy żona oddaje wszystko i zupełnie zapomina o sobie. I jedno i drugie jest egoizmem, ponieważ w obu przypadkach liczy na to, by coś otrzymać. W pierwszym – dosłownie, a w drugim pośrednio. Na planie subtelnym wiemy, że kiedy robimy coś dobrego dla kogoś, jest on nam zobowiązany odpłacić tym samym. Dlatego takim działaniem można kogoś wpędzić w „długi”. A z długami trudniej będzie mu odejść.
Lenistwo
Jego przyczyny mogą być różne. Bywa lenistwo z powodu skąpstwa (nie chce mi się robić, bo mi szkoda), bywa na podstawie pożądania (nie dam, bo mi dano mniej), lub na bazie egoizmu (proszę mi służyć!). A bywa po prostu apatia, brak chęci do tego, by wstać i zrobić. Jeśli w pierwszych trzech przypadkach kieruje nami energia namiętności, to tutaj – energia ignorancji.
Brak wewnętrznej miłości
To najstraszniejsza przeszkoda. Ponieważ nawet jeśli robimy wszystko jak trzeba, ale nie mamy w sobie miłości – wszystko jest na próżno. Jedzenie przygotowane bez miłości nie będzie syciło, jedzenie przygotowane w gniewie – będzie truło.
Mechaniczne wykonywanie obowiązków domowych nie pomaga ochronić rodziny.
Dlaczego nie mamy w sobie miłości? Możemy zacząć od tego, że takie są czasy, takie jest wychowanie, że my sami takiej miłości nie otrzymaliśmy, a skończyć tym, że tak naprawdę jesteśmy ateistami. Mówimy, że Bóg istnieje, a żyjemy tak, jakby go nie było.
Kiedy miłość jest w środku nas, wtedy już nie jest tak ważne, czy na stole stoi kolacja, a koszula jest idealnie wyprasowana. Bo to miłość jest głównym obowiązkiem kobiety, a nie pranie, sprzątanie czy gotowanie. Ale największa przeszkoda jest gdy staramy się zmienić wszystkich poza sobą.
Interesują Cię takie tematy? Możesz dołączyć do mojej społeczności, by mieć dostęp do dodatkowych treści i promocyjnych ofert na moje kursy.